wtorek, 16 lipca 2013

16 lipca - Park Jordana

Witajcie,
Ranek wstał piękny, słoneczny i ciepły - oczy tylko cieszyć - wybrałam się więc co rusz na dwór nie zjadłszy nawet śniadania (co z resztą później dawało mi się we znaki). Nie zobaczyłam nic specjalnego; młoda modraszka, kilka kosów, słyszałam też podejrzanego ptaka - jak sądzę jakiegoś drapola, którego zaobserwowałam dziś dwukrotnie, ale nie przyjrzałam się mu niestety. Spory, może wielkości myszołowa, jasny i masywny - no naprawdę imponujący... - szkoda tylko, że nie przyjrzałam mu się i nie dałam rady go oznaczyć.
W ciągu dnia słyszałam też wilgi, ale nie miałam ochoty na obserwacje - a może raczej ptaki nie były chętne i się nie pokazywały? Oj, nie wiem - bądź co bądź siedziałam tylko i czytałam książkę, od której wprost nie mogłam się oderwać. W końcu jednak pojechałam z mamą do Krakowa - do centrum, do Parku Jordana. A tam... klapa. Zero ptaków. Przynajmniej z pozoru. Zaganiacze zamilkły, kwiczoły i szpaki znikły, nawet śladu ptaka. Wędrowałam samotnie alejkami - w końcu skręciłam w boczną ścieżkę, znalazłam jakąś niewielką przerwę w żywopłocie, przez którą przelazłam. Na początku bębniła tylko w moich uszach cisza i samotne kroki przechodnia. Żadnych ptaków? No nie, nie wierzę! Krążyłam nadal wśród drzew w nadziei na jakiś ruch, coś co może będzie zwiastowało ptaka... i niespodziewanie natknęłam się na dwa kosy; samca i juvka. siedzące pod jakimś niezwykle rozgałęzionym krzakiem. Były bardzo niepłochliwe zważywszy na fakt, że stałam metr od nich i patrzyłam na nie z mieszaniną zdziwienia i dezorientacji - a może po prostu byłam przyzwyczajona do 'moich' Głogoczowiańskich kosów, które uciekały zobaczywszy człowieka na horyzoncie i musiałam się do nich skradać i pełznąć po ziemi? Eh, te mieszczuchy bywają zaskakujące!
W każdym bądź razie kosy się bynajmniej nie przejęły specjalnie moja obecnością i spokojnie żerowały wśród traw, a po chwili gdzieś zniknęły. Chodziłam dalej i nagle zobaczyłam jakiegoś sporego, brązowego "ptaka", który niestety (a może stety?) ptakiem nie był. Bo kiedy nakierowałam na niego aparat wstrząsnęło mną to, że wzięłam wiewiórkę, za jakiegokolwiek ptaka. To ja mam aż taki zły wzrok? Ojć, źle ze mną...
Zaczęłam 'wiewiórcię' obfotografowywać - była jednak strasznie szybka i co chwila wyskakiwała mi z kadru. Przypomniała mi się jednak Pola ze swoimi koszatniczkami wabiąca kiedyś w tymże parku wiewiórkę. To jest plan... "Zakoszatniczkowałam" więc i zaciekawiony gryzoń spojrzał na mnie, stanąwszy w słupek. Urocze stworzonka te wiewiórki. Nieco zdjęć jednak zrobiłam. 
Potem spotkałam jeszcze kosa, który przepięknie pozował do zdjęcia, Fotka jedna, druga i ruszamy dalej. A dalej był ponownie samiec kosa (a gdzież te samice?) z juvkiem, którego zresztą karmił - zdjęć ładnych brak. Potem bogatka i koniec ptaszysk na dziś. 
Pozdrawiam,
Inga

Kos juvek :)



Nieco zaległe...
Wierwiórka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz