niedziela, 5 maja 2013

O historii kowalików...

Do kowalików zawsze podchodziłam z dużym sentymentem. Dlatego dużo radości przyniosła mi obserwacja kowalików, zajmujących budkę lęgową na końcu naszej działki. Miejsce było zaciszne, spokojne, tuż koło lasu. Jakżeby się mogło nie spodobać kowalikom?
Pierwszy raz zobaczyłam samicę siedzącą koło budki w lutym. Zapewne już wtedy przezorna parka zajęła ją i strzegła przed niepowołanymi gośćmi, którzy na tak przytulny domek patrzyli z zazdrością.

W marcu, zobaczyłam samicę pracującą przy budce. Latała pod pobliska wierzbę, gdzie zbierała błoto, mieszała je w dziobie z śliną i tą substancją oblepiała brzeg otworu budki. Praca trwała kilka dni, a już wejście było zalepione z niewielką tylko dziurą. Jednak samiczka kowalika jeszcze długo dopracowywała każdy element, tak, żeby było idealnie. Samiec zaś w tym czasie siedział w pobliżu i płoszył w razie czego nieostrożne sikory, które ważyły się przysiąść niedaleko budki.
Kolejnym etapem przygotowania budki do lęgów było wymoszczenie jej w środku. Samica kowalika latała do lasu, skąd przylatywała ze zdartą z sosen korą i wkładała ją do budki.

13 kwietnia byłam świadkiem kopulacji naszej uroczej parki. Zobaczyłam, że jeden z kowalików poleciał do lasu, na pewien dąb, a po chwili dołączył do niego partner. 
Nie zobaczyłam zbyt wiele; jedynie ruszające się szybko ogony i fragmenty skrzydeł. Na szczęście kowaliki były o tyle łaskawe, że przeleciały na drzewo z budką, gdzie powtórzyły miłosny rytuał. Samica jeszcze długo namawiała samca do kopulowania, poruszając szybko ogonem i grzbietem, ale samiec ją zignorował.
Kowaliki przy budce; samiec i samica

                                
Samiczka
                                   

Parka - chwilę po kopulacji...
                                      
                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz